17.07.2009 00:54
Tour de Pologne 2008 - relacja
Od 14-20 września po raz 65-ty odbywał się doroczny wyścig kolarski Tour de Pologne. Również tym razem w organizacji przejazdu kolarzy po trasie wyścigu pomagała grupa motocyklistów. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nie ma nic nudniejszego niż jechać motocyklem 40km/h przez 2000km. Okazuje się, że uczestnictwo motocyklistów w Tour de Pologne pociąga za sobą o wiele więcej emocji i za każdym razem jest wielką przygodą motocyklową.
&n bsp; Przed budynkiem Yamaha na Połczyńskiej czekało w równym szeregu 15 nowych, wymuskanych przez mechaników motocykli. Każdy z nas był przygotowany na wielką przygodę, która na nas czekała przez następne dni wyścigu. Szybki przegląd techniczny motocykli, smarowanie podzespołów, przykręcanie anten CB, oklejanie tablic rejestracyjnych odpowiednimi tabliczkami. Odtąd każdy z nas nie był zwykłym uczestnikiem ruchu – byliśmy wyróżnieni, nosiliśmy na naszych maszynach napis Tour de Pologne i nazwę swojej funkcji w peletonie. Ostatnie ustalenia przed wyjazdem i już byliśmy w drodze na odprawę przed czekającym nas wyścigiem. Wyjechaliśmy bardzo nieporadnie, szyk pozostawiał wiele do życzenia, a nowe motocykle, często zupełnie inne od tych, na których jeździliśmy na co dzień, sprawiały jeszcze trochę kłopotu. Może dlatego przejazd na drugi koniec Warszawy zajął nam prawie godzinę. Odprawa w hotelu była bardzo rzeczowa, Andrzej Terlecki wykładał zasady ruchu w peletonie, funkcje poszczególnych motocyklistów oraz warunki bezpieczeństwa. Trochę to na nas spadło. Uświadomiliśmy sobie jak wielka odpowiedzialność ciąży na nas i że wiele od naszej pracy zależy. „jeśli ktoś sobie wyobrażał, że to będzie relaksująca przejażdżka to się pomylił”. Rossi tego wieczoru wygrał wyścig. Dobry znak. Rano zbiórka o 09.00. Wszyscy gotowi przy motocyklach byli już o 08.00 – ostatnie poprawki, silniki pracują miarowo. Wyjechaliśmy w kierunku Warszawskiej starówki równym malowniczym szykiem, który wzorowo utrzymaliśmy nawet na parkingu. Pierwszy etap Tour de Pologne to jazda grupowa na czas. Jeździło na rundach razem z kolarzami tylko czterech Marshalli. Pierwsze spostrzeżenie – kolarze jadą 60-70km/h! Michał na XT660R musiał bardzo się uwijać na zakrętach koło budynku Metropolitan. Na długich prostych trzeba było gonić do 120km/h aby wyhamować przed następnym zakrętem i nie dać się dogonić. To chyba pierwszy raz się zdarzyło, że przed Pałacem Prezydenckim przy całkowitej aprobacie policji można wrzucić trzeci bieg na pięknie wyciągniętych obrotach.
Następnego dnia czekała nas jazda aż 200 kilometrów z Płocka do Olsztyna. Start o 10.00. Grupa sześciu Marshalli wyjechała 20 minut wcześniej, naszym zadaniem było zabezpieczenie dynamiczne trasy. Każdy miał ze sobą dokładne dane o trudnych miejscach na trasie, chorągiewki sygnalizacyjne oraz gwizdek. Jakież było nasze zdumienie, gdy na 20 minut przed wyjazdem peletonu jechaliśmy nadal w otwartym ruchu ulicznym. Po 15 kilometrach dojazdu – start ostry. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że to właśnie ten moment był dla nas prawdziwym początkiem przygody. Nagle całe otoczenie drogi zmieniło się. Mazowieckie asfalty zostały zamknięte dla ruchu aby peleton mógł bezpiecznie przejechać. Jechaliśmy rozproszoną grupą i nie mogliśmy uwierzyć w to co widzieliśmy. Przy każdej, dosłownie każdej najmniejszej dróżce wychodzącej z lasu, pola, posesji stał wyprężony jak struna, umundurowany strażak OSP i salutował do szybko przelatujących motocykli. Poczuliśmy się wyróżnieni. Im bardziej zbliżała się godzina przyjazdu peletonu tym więcej kibiców wylegało na pobocza dróg. Dowiedzieliśmy się, że dzieci, ze z jednej ze szkół już od miesiąca uczą się dopingować kolarzy. Spontaniczność i żywiołowość publiczności była niesamowita. Motocykle były dla nich przedsmakiem, a wszyscy czekali na przejazd zawodników. Michał relacjonował zabezpieczenie pierwszej przeszkody „peleton wyjechał zza zakrętu i trafił na zjazd, na końcu zjazdu stanąłem przed wysepką, wiedziałem, że będą jechali bardzo szybko. Nawet nie zdejmowałem kasku z głowy tylko zacząłem machać chorągiewkami i gwizdać. To bardzo dziwne uczucie, gdy ta masa ludzka na rowerach rozjeżdża się dopiero na 2 metry przed tobą!” Dalej następne wyzwanie – wyprzedzanie peletonu i kolumny pojazdów ekip technicznych. Można by o tym napisać książkę. Jedna zasada – ratuj się kto może, jazda przez peleton dwustu kolaży to wyzwanie dla nerwów. Po kilku mniej lub bardziej udanych próbach okazuje się, że kolarzom nie przeszkadza, gdy mijasz ich w odległości 20cm. Dla nich to standard. Wystarczy w Fazerze złożyć lusterka i ma się tych dodatkowych kilka centymetrów. Najlepiej udawało mi się wyprzedzać peleton jadąc 10 cm od rantu asfaltu i 20 centymetrów od kolarzy. Jeśli ktoś pomagał sobie klaksonem to ściągał na siebie niewybredne żarty sportowców. Elita rowerowa lubi ścigać się w ciszy.
Już myśleliśmy, że jesteśmy najlepszymi Marshallami na świecie, gdy na setnym kilometrze trasy do peletonu przyłączyły się dwa motocykla wiozące ekipę TVP a nad nami zawisły dwa helikoptery z kamerami. Nie wiem czy to właśnie widok tych kamer, czy dzika chęć współzawodnictwa podziałały, ale peleton przyspieszył z 40km/h do 70km/h. Finał i 3 rundy w Olsztynie były wyczerpujące dla kolarzy, ale również dla nas. Po wyścigu nie było końca opowieściom. Emocje opadły dopiero w hotelu w Mikołajkach. Etap do Białegostoku był ostatnim etapem na suchej nawierzchni. Wieczorem tego dnia zaczęło padać, a przestało dopiero tydzień później.
Krzysiek zgarnął brawa od kolarzy za brawurowy przejazd nową Tenere660 po szerokim poboczu. Jazda tak jak miał w zwyczaju Peterhansel widocznie nie do końca się spodobała francuskiemu sędziemu. Tomasz poczuł za stosowne sprawdzić, czy MT-01 da radę wyprzedzić pana policjanta na motocyklu BMW. Dało radę. Mnie osobiście dwie bardzo młode sarny nie zabrały razem sobą, gdy gnałem na następny punkt wyznaczony na mapie.
Chłopcy jadący razem z peletonem w funkcji sędziów też nie narzekali na nudę. Cały czas atakowani, przez niesfornych kolarzy oraz ich ekipy techniczne. To tak jakby jechać przez 200km w ciężkim ruchu ulicznym wielkiej aglomeracji. Przed lublinem na przestrzeni 100km na mokrej nawierzchni pojawił się rozlany olej napędowy. Zwolniliśmy do 40 km/h. Warunki były bardziej niż skrajne. Zimne opony nie trzymały się mokrej nawierzchni a olej napędowy stanowił największe zagrożenie. Nie zastrajkowaliśmy na mecie, a kolarze i owszem. Nagle wszyscy stanęli na mecie i zbojkotowali etap. Ktoś z nas powiedział, że to wszystko na marne, ale okazało się, że to nie do końca prawda. W końcu byliśmy w Lublinie! Poczyniliśmy się pamiątkową fotografię ze słynnymi, losowo wybranymi pięknościami z Lublina i udaliśmy się na spoczynek. Dalej czekały nas mokre, zimne niebezpieczne etapy górskie. Na zjazdach zawodnicy osiągali ogromne prędkości. A my siedząc na naszych maszynach zastanawialiśmy się tylko nad granicami przyczepności naszych opon w tej temperaturze i o tym od ilu dni już jedziemy z tymi przemokniętymi rękawiczkami. Chłód i wilgoć przenikają całe ciało i nie pozwalają się skoncentrować. Gdy tylko stawaliśmy na chwilę w niebezpiecznym miejscu aby dać sygnał kolarzom na chwilę udało się przytknąć mokrą rękawicę, do bloku silnika i ciepłe serduszko Fazera grzało nas niczym południowe słońce. „Ten wyścig to nie zalana słońcem południowa autostrada” powiedział ktoś pod koniec etapu w Krynicy. W hotelu w Krynicy spotkaliśmy ekipę policjantów z komendy małopolskiej. Powiedzieli nam prognozę pogody na następny dzień – na Gubałówce 10cm śniegu, solarki na trasie…
Etap do Zakopanego był absolutną kulminacją. Temperatura wysoko w górach około 3-4 stopni, cały czas drobny, przenikliwy deszcz, mgła, ostre zjazdy, wąskie górskie drogi, potoki błotne w poprzek drogi. „Chyba każdy z nas miał kryzys podczas etapu w Zakopanem”opowiada Michał „pamiętam byliśmy w trójkę jakieś 25 min przed peletonem, od 3 godzin przedzieraliśmy się przez góry i jechaliśmy zabezpieczyć rundę w Zakopanem, przystanęliśmy przy pensjonacie, gdy nagle w drzwiach pojawiła się gospodyni i prawie na siłą ściągnęła nas na herbatę, weszliśmy do ciepłego pomieszczenia, gdzie około 20 osób oglądało w telewizji relację z wyścigu na żywo. Widzieliśmy na ekranie peleton i naszych kolegów gnających z nimi na motocyklach. To był wyczyn z ich strony. Dostaliśmy wtedy ciepły rosół i dobrą kawę, chyba tylko dzięki temu udało nam się dojechać cało na metę”. Pamiętam obrazek, gdy pod wielką krokwią zdejmowaliśmy z trzech rękawiczki z rąk Piotrka, miał prawie odmrożone, nie mógł zsunąć rękawiczek. Umyliśmy mu ręce chłodną wodą, wysuszyliśmy ręcznikiem a nasz dobry Anioł – Ariel kierowca busa zadaniowego SSP Yamaha podarował ciepłe suche wełniane rękawiczki. Jeszcze tylko 3 km do hotelu. Ciepły prysznic. Rum.
Chyba najważniejsze było w tym wszystkim wypełnienie obowiązku. Skoro już ktoś przyśrubował na Twoim motocyklu tabliczkę Tour de Pologne to należało zrobić wszystko aby nikt nie miał nic do zarzucenia naszej ekipie motocyklistów. Można się doszukać tutaj motywacji związanej z poczuciem patriotyzmu, Tour de Pologne to impreza znana na świecie. Dla innych to współzawodnictwo sportowe i doping kibiców był motywatorem. Niektórzy z nas po prostu jechali motocyklem, tak jak to robią od dziesiątek lat. Jest to bardzo ciekawe doświadczenie. Najciekawsze jest to, że dla wielu osób ze środowiska pasjonatów motocykli Tour de Pologne jest tak naprawdę pozycją w kalendarzu imprez motocyklowych. W 2009 roku Tour de Pologne odbędzie się w sierpniu i już obiecaliśmy sobie, że spotkamy się wszyscy razem na następnej edycji wyścigu Tour de Pologne!
Komentarze : 1
Fajna sprawa- traski na pewno malownicze. Fazer nie jest mi obcy, prawko zdawalem w Sw. mikolaja, motor zakupilem pod koniec stycznia i jechalem 30 km. Pierwsze jazdy marzec. P.S. Jak ktos jest spragniony to ani traski, ani warunki nie odstraszaja. Tak jak kiedys uslyszalem. Nie ma zlych warunkow, sa tylko zle ubrania - stroje.
Archiwum
Kategorie
- Imprezy i zloty (14)
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (3)
- Turystyka (1)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)